Translate

Fundacja Viva! Akcja dla Zwierząt

Ratuj Konie

niedziela, 8 czerwca 2014

21. GOSIA

- Przetańczyłam całą noc, świetnie było :) - rozmawiałam z Maćkiem, szykując Kmicica i Victora do jazdy. - Ale nóg nie czuję ...
- Domyślam się, że resztę towarzystwa mam polonżować?
- Nioom w sumie to byłoby wspaniale jakbyś mógł :) - dałam mu buziaka. - Nie wiem, czy dziewczyny mają jakieś plany, ale i tak muszę się sprężać. Póki śpią to luz ...
- Wsiadamy?
- Yhm. - dosiedliśmy rumaki. Ja wsiadłam na Jędrka, Malinowski na Victora, i pojechaliśmy w teren.

Jechaliśmy obok siebie gadając i śmiejąc się. Konie szły równo, co jakiś czas prychając. Słońce przeświecało przez korony drzew. Ptaki śpiewały, wiatr grał na liściach drzew. Ruszyliśmy kłusem i stukot kopyt dopełnił leśną muzykę. Skręcaliśmy w różne ścieżki, jedne przejezdne, inne już strasznie zarośnięte.

- Spójrz! - krzyknął do mnie wskazując ręką daleko w przód.

Stado łań zobaczyło nas i raźno zerwało się do ucieczki. Maciek ruszył za nimi. Pędziliśmy wyciągniętym galopem, podziwiając te zgrabne, skoczne zwierzęta i ich białe dupki. Wjechaliśmy za nimi w las i musięliśmy zacząć zwalniać w labiryncie drzew i krzewów. Przeskoczyliśmy przez zwalone drzewo, a potem już stępem podążaliśmy przed siebie, podziwiając nasz przydomowy raj w lesie. Łanie gdzieś nam zniknęły, ale dookoła było tyle zieleni, jakiś owad przeleciał obok ucha. Łamały się gałązki pod kopytami, a przed nami jakiś prześwit... Co tam jest?

Wyjechaliśmy na dawno nie odwiedzaną polanę, wysoka trawa, a dookoła drzewa, kwitnące rośliny tu i ówdzie. Ten zapach i słońce rozświetlające nasze twarze. Byliśmy tu już kiedyś. Kiedy? Nie pamiętam. Ale było wspaniale. Wspomnienia leciały mi przez głowę. Teraz też jest cudownie. Poczułam ciepły, szorstki dotyk na swojej dłoni. Spojrzałam w jego oczy. Przecież to było takie oczywiste. Byłam taka szczęśliwa. Zamknęłam oczy i wsłuchiwałam się w las. Jego tętno. Jego życie. I oddech. Szorstką, ale przyjemną dłoń poczułam na policzku. Byłam bezpieczna i spokojna. Uśmiechałam się w sobie. Wypełniło mnie ciepło. Serce zaczęło bić mocniej. Rozchyliłam wargi, by czerpać jeszcze więcej świeżego powietrza. Wilgotne, mięsiste usta spotkały się z moimi. Były takie delikatne i czułe. Pieściły mnie i moją duszę. Kręciło mi się w głowie, przed oczami pojawiły się miliony kolorów i nie chciałam, żeby to się kiedykolwiek kończyło. Trzask.  

Nagle Kmicic bryknął odganiając od siebie Victora. Maciek spojrzał na mnie swoimi zielonymi oczami. Wtem metaliczny dźwięk z mojej kieszeni definitywnie zakończył wszystko. Szybko wyjęłam bzyczący przedmiot i nacisnęłam zieloną słuchawkę.
- Czego chcecie? - powiedziałam rozżalona.
- Gdzie Ty jesteś? Wracaj szybko, jedziemy nad Zalew.
- Już? Nie mogłyście spać dłużej?
- Nie, nie mogłyśmy. Psy szczekają, żyć się nie da. Wracaj i je uspokój.
- Eh. Taaak. No to niedługo będziemy. - rozłączyłam się.

Maciek stępował już w stronę stajni. Podjechałam do niego i złapałam za rękę.
- Nie kombinuj, bo się zwalisz jeszcze. - powiedział do mnie z
przekorą. Wjechaliśmy w chaszcze na zmianę stępując i kłusując jak tylko była taka możliwość.

***
- Wreszcie! Przebieraj się szybko i jedziemy do Havanki! - krzyknęła do mnie Paula.
- Ooo a ona już na wodzie? - zapytałam zaskoczona.
- Niom. Właśnie ojciec do mnie dzwonił i mówił, że od paru dni już gotowa. Najwyższa pora, żeby ją zabrać do nas.
- Zadzwoniłyśmy już po znajomych. - dodała Klaudia.
W marynistycznej odzieży i bikini pod spodem dojechałyśmy do portu. Nie mam pojęcia, kiedy Paula zdążyła się zaopatrzyć w krótkie spodenki, koszulkę polo i bluzę SLAM'u z najnowszej kolekcji, chyba nie mogła znaleźć już czegoś droższego :D Dowiedziałyśmy się u bosmana, gdzie stoi cacko.



Na pomoście Paulina prawie skręciła kostkę, bo oczywiście musiała być w koturnach. Havana prezentowała się pięknie. Rok temu przyjaciółka dostała ten jacht (Antila 27) od rodziców, kosztował jakiś ogromny majątek. Weszłyśmy na pokład. Paula wskoczyła od razu do środka.

- Tak! - krzyknęła. - Wiedziałam! Paczajcie co mamy w barku! - w ręku trzymała wódkę Belvedere. A po jej minie można było stwierdzić, że ta butelka nie była solo.

- Siema! - zawołał do nas Janusz wchodząc na żaglówkę. Za nim był już Michał i Grzesiek.
- Cześć. Świetnie, że już jesteście :)
- Łuhuhu a co tam macie?
- Mój tatusiek zafundował nam Belvedere. - zakomunikowała Paula.
- Wow. To na chuja piwo kupiliśmy? - Grzesiek postawił siatkę na deku. Zaśmialiśmy się.
- Nie zmarnuje się :)

Piwo zasztauowaliśmy. Ja odcumowałam. Wypłynęliśmy z portu i poczuliśmy przyjemny wiaterek. Wiała jakaś 3. Nie tracąc czasu postawiliśmy grota i foka, a dziewczyny zabrały się za rozlewanie trunków do kieliszków. Janusz siedział przy sterze i zdecydowaliśmy, że we dwoje pozostaniemy trzeźwi, a z Michałem na zmianę pilnowaliśmy szotów. Płynęliśmy na północ, w kierunku Serocka.